Jak to jest być biednym, niedożywionym dzieckiem
























Opowiem Wam historię, która prześladuje mnie od siedemnastu lat.



Za każdym razem, gdy próbuję swoich sił po drugiej stronie książki - pokornieje. 

Niby wiem, że słowa są moim sprzymierzeńcem i jak pasterz jest w stanie zagonić owieczki do zagrody, tak ja jestem w stanie nadać im odpowiednią kolejność. Jednak proces układania tych puzzli, to nie lada wyzwanie.

Choć lubię wszelkiego rodzaju konkursy, w których główną rolę odgrywa napisanie czegoś i inne cżelendże, gdzie na przykład, trzeba stworzyć historie z użyciem trzech losowych słów (takich jak majonez, transplantacja i rośliny nagonasienne) - to muszę zaznaczyć bardzo ważną rzecz. Utrzymanie się w stanie permanentnej kreatywności na najwyższych obrotach, przy równoczesnym zachowaniu jakości, jest nie tylko arcytrudne, co wymaga jeszcze doświadczenia i codziennego pochłaniania tekstów, najlepiej powieści. Do tego dochodzi fakt, że w danej chwili można mieć flow, albo można go nie mieć.

Bo z pisaniem jest albo tak:


Albo tak:




Kiedyś o tym nie wiedziałam.

Mając 14 lat, po lekturze kilku Harrych Potterów i pokrewnych, z gracją Grabaża z Pidżamy Porno, produkowałam grafomańsie wywody, głębokie jak pomidorowa z ryżem. Płodnie i hurtowo. Byłam z siebie cholernie dumna.

W zasadzie, to nawet gorzej. Ja chciałam tworzyć teksty z gracją Grabaża. 

Moje małe-duże ego rosło z każą kolejną szóstką z polskiego, a konkretnie odjebało mi, gdy zostałam redaktor naczelną szkolnej gazetki. W myśl zasady (której jeszcze nie znałam) kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, przyszła pora na olimpiady i inne konkursy.
Któregoś dnia wzięłam udział w konkursie literackim dla uczniów gimnazjum, organizowanym przez krakowski Dworek Białoprądnicki (powiedzmy, że to taki dom kultury) i wydawnictwo Fabryka Słów. Należało napisać opowiadanie na temat związany z duchami. Nagrodą była publikacja wybranych prac w antologii (takiej prawdziwej, z ISBNem) i dużo książek. Na szczęście książek pisanych przez innych, dorosłych ludzi. Wtedy czułam się, jakby nagrodą była księżniczka i połowa królestwa.

Moje opowiadanie traktowało o emo-dziewczynce, która wie wszystko o nihilizmie (jak każda czternastolatka), nie ma zbyt lekko na chacie i na domiar złego, w przypływie niedoli, ginie w wypadku samochodowym, by następnie zrobić sobie spacer po cmentarzu jako duch. Nie pytajcie. Oprócz Pidżamy, słuchałam wtedy Evanescence i Nightiwisha. Jaki pan, taki kram.

Jury, w postaci ludzi związanych z wydawnictwami i z teatrem oraz pisarzy i nauczycieli orzekło, że zasługuję na nagrodę. Z gali konkursowej wyszłam z zapewnieniem o publikacji i z kilkunastoma książkami. Pamiętam, że wśród tych książek, były dwie powieści Andrzeja Pilipiuka, zbiór opowiadań Janusza Zajdla i na przykład wszystkie zebrane wiersze Haliny Poświatowskiej. Jarałam się jak pedofil w miasteczku Bullerbyn. Jak świadkowie Jehowy przed drzwiami

Konkurs stał się w szkole modny, na tyle, na ile modny może w szkole stać się konkurs literacki. Najprawdopodobniej moja polonistka podała pracę dalej czy zostawiła ją w pokoju nauczycielskim. I tu zaczyna się sprawa nieco komplikować.

W tym opowiadaniu pojawiają się dusze piekielne, czyśccowe i niebiańskie, ale to akurat nikogo nie zdziwiło (a być może powinno). Uwagę grona pedagogicznego i szkolnego psychologa przykuło następujące zdanie:

W domu nigdy nie było obiadu.
- fikcyjna bohaterka mojego opowiadania, o fikcyjnym obiedzie


Chciałabym, żebyście zrozumieli sytuację. Miałam 14 lat. Byłam chuda jak wieszak. NIGDY w szkole nie jadłam śniadań (bo ich po prostu nie lubiłam i dopiero w domu, koło 13-14 jadałam posiłek). W oczach pedagogów, musiałam być zawsze niedożywionym dzieckiem. Więc gdy zobaczyli takie zdanie, rozpętało się coś bardzo interesującego.

Zaczęło się od niewinnych, dyskretnych próśb nauczycieli: Zdzisek, podziel się z Anią kanapką. Oczywiście ja zawsze odmawiałam. Później próbowano mi dawać drobne, abym sobie coś kupiła w szkolnym sklepiku. Których naturalnie też nie przyjmowałam. Rzecz miała miejsce w okresie późnojesienno-przedświątecznym, działa się w tym czasie jakaś impreza w szkole. Jedna z nauczycielek spakowała mi resztki jedzenie, bym wzięła je do domu...
W końcu podczas zebrania z rodzicami, moja wychowawczyni, do której oczywiście też doszły słuchy, że jestem głodzonym dzieckiem, porozmawiała z moją mamą. A moja mama, oczywiście zdając sobie sprawę, że wszystko jest ze mną ok, chyba nie była wystarczająco przekonywująca, bo usilne próby dokarmiania mnie jeszcze długo potem nie ustawały. Jednak po tej rozmowie, dowiedziałam się, że problem istnieje i wszystko stało się jasne, więc już sama mogłam odpierać ataki, w bardziej świadomy sposób.

* * *

Rok później, byłam na tyle atencyjną kurwą, że znowu wzięłam udział w tym konkursie. I znowu doczekałam się w publikacji. Tym razem, tematem byli kosmici. A ponieważ były już historie o kosmitach na ziemi, ziemianach u kosmitów, a nawet kosmitach u kosmitów, postanowiłam opowiedzieć o kosmicie lekkoduchu, który zapierdala statkiem kosmicznym po galaktyce, aż pewnego razu rozwala mu się statek akurat na Ziemi, akurat na Bliskim Wschodzie, podczas działań wojennych.



Gorączkowo zastanawiałam się, czy niebieski kolor skóry mojego bohatera (to było jeszcze przed Avatarem!), nie przysporzy mi nowych, niespodziewanych pedagogicznych problemów. Względnie romans bohatera z ARABSKĄ KOBIETĄ (chociaż to było jeszcze przez kryzysem imigranckim). Z perspektywy czasu uważam, że na szczególną uwagę zasługiwało zdanie...

*mała (ludzka) dziewczynka podchodzi do naszego kosmity w bazie dla (ludzkich) uchodźców i pyta:* 
- Czy ty jesteś aniołem?

...które mogłoby zaniepokoić angelologów,  a już na pewno księdza katechetę, całą parafię, a być może nawet samą kurię. Na szczęście obyło się bez interwencji specjalistów ds. rzeczy mistycznych, czy jakichkolwiek innych specjalistów.

* * *

DO DZISIAJ, na rodzinnym obiedzie (który jednak zazwyczaj jest), ktoś sobie, od czasu do czasu, zacytuje moje dzieło z przeszłości. Szczególnie jedno zdanie z tego dzieła, jak można się domyślać. I chociaż śmieszy to już tylko moją mamę, cała sytuacja niestrudzenie przypomina mi o tym, jak bardzo trzeba uważać na to, co się napisze. 

Mimo wszystko, pozwólcie młodzieży pisać. Nawet jeśli tworzą ckliwe, clickbaitowe historyjki.



No i dawajcie im zawsze obiady, do cholery.









Na tej stronie komentarze są obsługiwane przez wtyczkę Disqus, niewidoczną w wersji mobilnej strony. Jeśli chcesz dodać komentarz anonimowo, po wpisaniu jego treści, wystarczy wpisać swoje imię/nick, zaznaczyć pole "wolę pisać jako gość" i dodać dowolny adres e-mail (może być nieistniejący). Komentarze od niezalogowanych użytkowników, a także zawierające linki - są moderowane.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 szer za szer , Blogger