Trochę inna tajemnica zmartwychwstania | prawie recenzja gry Resident Evil VII: Biohazard

Trochę inna tajemnica zmartwychwstania | prawie recenzja gry Resident Evil VII: Biohazard










W ten Wielkanocny czas, chciałabym zauważyć, że jestem fatalnym przypadkiem, który zawsze próbuje szukać logiki we wchodzeniu do opustoszałego, złowrogiego domu na odludziu. Samotnie. Bo jakbym miała jeszcze ze sobą kolegów z trzepaka, policję, wojsko, S.W.A.T., Navy SEALs, Delta Force i Legię Cudzoziemską, to czemu nie.




Mam bardzo bujną wyobraźnię. Od czasów pierwszego F.E.A.R-a (do którego pisał scenariusz ten sam pan, który stworzył fabułę siódmego Residenta - Richard Pearsey), boję się takich rzeczy, jak oświetlone krzesła stojące na środku pokoju. Ponadto, boję się takich rzeczy bardziej, niż makabrycznych deformacji, zombie, potworów i małych dziewczynek z długimi czarnymi włosami.
Boję się, gdy ktoś robi kurwę z mojego logicznego myślenia.




Gdy już wyjaśniliśmy sobie, że nigdy żadne krzesło, nie będzie już takie samo, zaznaczę, że z wyżej wspomnianych powodów, bardzo trudno mnie przestraszyć konwencjonalnym horrorem. 

Gdy mamy to wyjaśnione, witajcie moi drodzy w prawie recenzji gry, w którą nie zagrałam!

Zaraz, chwila, że co?

Tak, nie zagrałam! Obejrzałam ją całą na YouTube, u kilku różnych streamerów i zamierzam Wam ją przedstawić, jak dobry film. Czy może w miarę dobry film.



W domach z betonu nie ma wolnej miłości


Żona Ethana, głównego bohatera gry, zaginęła kilka lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach. Niespodziewanie, Ethan dostaje od niej wiadomość, gdzie żonka błaga go, aby nigdy nie przyjeżdżał we wskazane w wiadomości miejsce. 

Co robi Ethan? Oczywiście zachowuje się jak kobieta, której mówi się "zostań w samochodzie". W tym momencie rozpoczyna się akcja gry RE7, co uważam, za nieco banalny zabieg fabularny. 


Kochanie, jestem w domu!

Posiadłość, do której trafia Ethan, to ogromny teren na mokradłach, składający się z wielu budynków i lokacji (naziemnych i podziemnych). Od początku czuć, że nie jest to najlepsze miejsce do samotnych spacerów, ale Ethan, to pojebany dzielny chłop i byle morderstwo go nie ruszy. 
W pewnym momencie Ethan spotyka zamieszkującą podejrzany teren rodzinkę Bakerów. I tutaj zaczyna się najgorsze. Smaczki (dosłownie i w przenośni) pozostawiam poniżej w filmiku.






Gdzie ja położyłem ten miotacz ognia?


Cała akcja gry odbywa się w nocy, co oczywiście sprawia, że wszystko jest bardziej niepokojące. W miarę poruszania się po poszczególnych lokacjach, czekają na nas jumpscare'y przygotowae przez twórców gry. Wystarczy odpowiednio oświetlony manekin czy wazon i można delikatnie podskoczyć w fotelu. 


Niezłe kule. Do bilarda.













O wiele ciekawiej przedstawiają się różnego typu zagadki logiczne, które znamy z gier a la escape games. Układanki, tajne przejścia, skomplikowane mechanizmy, które musimy uruchomić.

No i oczywiście, creme de la creme całej gry - czyli wrogowie. Trochę zbyt silni wrogowie, jak na mój gust. Oprócz nieco dziwnej, lekko nadgniłej rodzinki, spotkamy różnych nieprzyjemnych gości, ulepionych z niewiadomego pochodzenia wydalin. Przynajmniej, niewiadomego do pewnego czasu.

Rozgrywka odbywa się z widoku pierwszoosobowego, a więc inaczej niż w poprzednich częściach gry, gdzie akcje obserwowaliśmy z perspektywy trzeciej osoby. Zostały zachowane typowe dla gier typu survival horror tendencje, czyli mała ilość amunicji, ograniczona pojemność ekwipunku, duża ilość wrogów, niski wskaźnik życia. Jak każdy amerykański dom, tak również dom Bakerów obfituje w pistolety, karabiny, granaty, miotacze ognia, piły łańcuchowe, pułapki i inne rzeczy, które możemy wykorzystać w morderczym poszukiwaniu naszej ukochanej.

Wprowadzono dosyć ciekawe urozmaicenia zabawy, na przykład, kasety video, podczas których oglądamy jak sobie radzili (lub nie radzili) nasi poprzednicy - nieszczęśnicy, którzy odwiedzili dom. Dzięki nim możemy w przyszłości uniknąć dużych tarapatów. System craftingu pozwala nam stworzyć różnorakie przedmioty z tych rzeczy, które już posiadamy. Za monety, pałętające się po lokacjach, możemy ulepszać nasze bronie i zdolności bohatera.

Jeśli kogoś by to zastanawiało - siódma odsłona rezydencji zło jedynie luźno nawiązuje do poprzednich części i ogólnego zamysłu serii, więc spokojnie można w nią grać, bez obaw, że się czegoś nie będzie rozumieć.

Mmm...Maam...Mamusiu?!





















Resident Evil VII, a sprawa potworów spod łóżka


Jak wspomniałam na początku - trochę ciężko mnie przestraszyć. Nie powiem, RE7 sprawił, że kilka razy krzyknęłam, ale tylko przy chamskich jumpscare'ach. Co tu dużo mówić, to raczej oklepane i mało kreatywne zabiegi narracyjne. 

Zarówno "główny dom", jak i pozostałe tereny są na tyle rozległe, że aż nierealnie sztuczne. Oczywiście nie ma nic realnego w nadprzyrodzonych siłach i potworach a la zombie, ale powiedzcie mi, do jasnej cholery, czy w przeciętnym amerykańskim domu jest, dla przykładu, KREMATORIUM? Takie rzeczy sprawiają, że historia wydaje się mało autentyczna. 

Inna rzecz, która mnie przeraźliwie wkurzała. Ethan właśnie skończył walkę z jednym z bossów. Dzwoni telefon. Jedna z postaci w grze pyta Ethana "is it everything allright?". Ten właśnie stracił dużo krwi, rękę i - co może warto dodać - bił się z jakąś nadprzyrodzoną kupą glutów, ale odpowiada "yeah, I'm fine". Takich hm, uproszczeń i naiwnych dialogów było sporo. Ja rozumiem, że wrogowie w grze mają być nieco obłąkani, ale nasz główny bohater?

Babciu, a dlaczego masz takie wielkie oczy?



















Czy polecam?

Zdaje sobie sprawę, że gra otrzymała bardzo dobre oceny i została ciepło przyjęta przez gimnazjalistów, ale niestety, nie mogę podzielać nad nią zachwytów, przynajmniej nie aż tak entuzjastycznych. Bo niby fajnie się najnowszego Residenta oglądało i niby wyczekiwałam kolejnych "nagrywek", ale to jest tak samo, jak z Kevinem samym w domu - czekasz na to co roku, ale wiesz czego się spodziewać. Silent Hill 2, Wzgórza mają oczy czy chociażby Teksańska masakra piłą mechaniczną - to takie pierwsze przykłady, które mi przyszły do głowy, cholernie podobne do tej produkcji.

Mimo wszystko - nie jest tak, że Residenta Evil VII nie polecam wcale. Gry tego typu, nie są jak dostojna perliczka podana z chipsem z topinamburu i truskawkami, wyciągniętymi z ciekłego azotu. Gry tego typu są jak kotlet z zimniorami i kapustą kiszoną. Każdy z nas ma czasami ochotę na kotleta, nie?
























Moja ocena: 6,5/10
Data premiery: styczeń 2017
Studio: Capcom
Informacje dodatkowe: gra główna + DLC
Wszystkie screenshoty i film pochodzą ze strony: residentevil7.com





Na tej stronie komentarze są obsługiwane przez wtyczkę Disqus, mogącą nie wyświetlać się poprawnie w wersji mobilnej strony. Jeśli chcesz dodać komentarz anonimowo, po wpisaniu jego treści, wystarczy wpisać swoje imię/nick, zaznaczyć pole "wolę pisać jako gość" i dodać dowolny adres e-mail (może być nieistniejący).  Jeśli chcesz udostępnić zawartość - wybierz interesujący Cię sposób udostępniania z kolorowego panelu po lewej stronie. 






27 rzeczy, których NIGDY się o mnie nie dowiesz

27 rzeczy, których NIGDY się o mnie nie dowiesz



Gdy je przeczytasz, będę musiała cię zabić.


Pierwszy ząbek dziecka, ósma rocznica związku, siódmy wyjazd na Sri Lankę, pół miliona w Lotto, o żadnej z tych rzeczy, które mnie dotyczą, nie przeczytasz w internecie. Ups.


1. Nienawidzę list z numeracją.

2. Nigdy nie czytałam żadnej książki autorstwa Kominka.

3. Gdy robię zakupy w internecie, staram się odbierać przesyłki tak, żeby nikt ich nie widział. Szczególnie jeśli to... Kosmetyki.

4. Ale ponieważ wiem, że pomyślałeś o czymś innym – tak, kupiłam sobie kiedyś wibrator. 
W sensie dostałam go w prezencie.

5. Skrycie marzę o byciu kimś takim jak Paris Hilton. Głupia jak but, ale w butach od Valentino.

6. Cierpię na nerwicę natręctw. Poza tym nic mi nie jest. Nic mi nie jest. Nic mi nie jest.

7. Oddawałam kiedyś mocz tuż pod wejściem do Komendy Policji. Żaden z funkcjonariuszy, na szczęście się nie zorientował.

8. Z perspektywy czasu stwierdzam, że w okresie szkolnej edukacji, nie przeczytałam ŻADNEJ lektury szkolnej w całości. Gdy tylko przestawała być lekturą szkolną – chętnie się za nią zabierałam. Nie lubię działać pod przymusem.

9. Czytam zdecydowanie za mało książek, chociaż udaję, że czytam dużo.

10. Jestem nudna, więc opowiem coś o mojej babci.

11. Moja babcia, wraz z rodziną, ukrywała Żydów w specjalnym schowku, podczas gdy udzielała lekcji gry na pianinie niemieckim oficerom. #niemiaławyboru

12. Jestem w stanie oddać bardzo wiele, za dobre smyranie po pleckach.

13. W dzieciństwie wolałam się bawić z chłopcami. Nawiasem mówiąc, obecnie w sumie też.

14. Ale jestem biseksualna. Chociaż, mimo wszystko, wolę mężczyzn.

15. Wszyscy piszą, że blogerzy się sprzedają. Tak naprawdę chcę na blogu zarabiać nieprzyzwoicie duże pieniądze, by robić te wszystkie szalone rzeczy, które robią dobrze zarabiający blogerzy. Na przykład, jeść w restauracjach.

16. Gdybym miała jedną, specjalną umiejętność, jaką mają postacie w grach komputerowych, to wybrałabym spanie przez 8 godzin dziennie.

17. Wszyscy mężczyźni, z którymi się kumpluje, mówią, że w poprzednim wcieleniu byłam mężczyzną.

18. Tak naprawdę nie lubię schabowego. Serio.

19. Mama nie wie, że czasami palę.

20. Jestem w stanie wyobrazić sobie okoliczności, w których buty typu emu, mogą wyglądać dobrze.

21. Gdy się upiję, słucham na słuchawkach Kaczmarskiego i płaczę do „A my nie chcemy uciekać stąd”

22. Ale wstydzę się głośno słuchać muzyki na słuchawkach w komunikacji publicznej. Mam wrażenie, że wszyscy wtedy wiedzą, czego słucham, co jest oczywiście nonsensowne.

23. Nigdy nie byłam na solarium. Uwielbiam, gdy ktoś mi wytyka moją „niezdrową bladość”. Pie******* się, opalone skur******.

24. Nie wierzę w żadne nadprzyrodzone siły, ale jestem podekscytowana na myśl, że mogłabym pójść kiedyś do wróżki.

25. Gdy byłam mała, wymyślałam różne nieistniejące stworzenia. Na przykład pod kaloryferem, żyły hedzie i popomingi.

Portret pamięciowy Hedziów i Popomingów, sporządzony przeze mnie obecnie, w Paintcie.


26. Mimo mojego sędziwego wieku dalej boję się ciemności.

27. Mówię do siebie, gdy jestem sama w domu. Bardzo dużo mówię do siebie.



Może już tylko ramen, sushi, wygrana w konkursie paletka cieni do powiek z półki premium – to są rzeczy, którymi od czasu, do czasu chcę się dzielić. Bo czasami wybieram te najbardziej wiekopomne przedmioty, bądź posiłki, aby nadać im jakiś dodatkowy sens. Choć w zasadzie, to zupełnie bez sensu.

Od dłuższego czasu nie wrzucam zdjęć swoich bliskich na Facebook czy Instagram. Mój profil, na największym portalu społecznościowym na tej planecie, świeci pustkami w rubrykach dotyczących miejsca zamieszkania, związku, miasta, z którego pochodzę, uczelni. Wiele więcej po prostu nie ma. Nie umieszczam żadnych informacji, które byłyby pożywką dla ciekawskich, znudzonych koleżanek z podstawówki. Na próżno szukać tam zdjęć ze spacerów po plaży, hipsterskich knajp w stolicy, warsztatów z kreatywnego pisania w Krakowie.
Na tym drugim (jeszcze) pozwalam sobie na więcej, ale pewnie za jakiś czas i tam mój profil pójdzie na cenzurowane.

Ludzie wrzucają zdjęcia swoich dzieci, partnerów, wycieczek zagranicznych, zakupionych sprzętów czy - moje ulubione - kart kredytowych. A najśmieszniejsze jest to, że robią to dobrowolnie. Wysrywają się na swoją prywatność, w imię bycia obiektem lajków. Nigdy nie było prościej wyciągnąć od ludzi różne newralgiczne informacje, które później można w różnoraki sposób wykorzystać. Bo informacja zawsze będzie bronią.

Uzależniliśmy się od bycia w internecie. Od przyswajania gówna. Od tych samych gęb codziennie. Gubisz się w tym, co powiedziałeś i komu powiedziałeś. Więcej zdjęć masz w social mediach niż w telefonie, czy albumie rodzinnym. Więcej, niż w folderze porn, I choć znam ludzi, bardzo aktywnych w internecie, których lubię i szanuje, muszę coś powiedzieć.

Gdy wydaje się, że bez zameldowania się w obecnej lokalizacji, jesteś nikim – masz rację. Jesteś nikim.




P.s. Najgorsze jest to, że każdy bloger ma w sobie coś z ekshibicjonisty.
Szczególnie gdy pisze pod prawdziwym nazwiskiem.



P.s. 2 Dlaczego 27? Oczywiście nie można się w żaden sposób domyślić, ale dowiecie się w poniedziałek.





Tekst powstał we współpracy z grupą Blogi KOT (Komiczne, Odważne, Twórcze), do której zaszczyt mam przynależeć. Zadany temat brzmiał: ile siebie pokażę w internecie, czyli jak rozpoznać uzależnienie od ekshibicjonizmu. #blogiKOT


Na tej stronie komentarze są obsługiwane przez wtyczkę Disqus, mogącą nie wyświetlać się poprawnie w wersji mobilnej strony. Jeśli chcesz dodać komentarz anonimowo, po wpisaniu jego treści, wystarczy wpisać swoje imię/nick, zaznaczyć pole "wolę pisać jako gość" i dodać dowolny adres e-mail (może być nieistniejący).  Jeśli chcesz udostępnić zawartość - wybierz interesujący Cię sposób udostępniania z kolorowego panelu po lewej stronie. 




Grażynian Januszanu

Grażynian Januszanu








Bardziej skomplikowane od związków chemicznych, są tylko związki międzyludzkie.




Maile od Czytelniczki


Cześć, chciałam się Ciebie zapytać, jak radzisz sobie z samotnością? W sensie, co robisz, żeby czuć się dobrze sama ze sobą, gdy coś... Robisz? Wiem, to może głupie pytanie, ale sprawiasz wrażenie ogarniętej osoby i pomyślałam, że warto by było się spytać. Mam narzeczonego, ale nie potrafię nic zrobić bez niego, strasznie się nudzę, boję się sama spać itp. Mam wrażenie, że jestem nudna :(

Hej. Ostatnio byłam ogarnięta, gdy gotowałam wrzątek i go nie przypaliłam, ale spróbuję pomóc. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo w sumie musiałam przejść w życiu bardzo długi proces, aby móc zostać sama w domu i cieszyć się tym. Zawsze wokół mnie było dużo ludzi, czy rodzina, czy facet, więc samotność, nawet taka na chwilę, była dla mnie synonimem nieszczęścia. Wiesz co mi między innymi pomogło? Pasje, rozwijanie pasji. Pisanie, czytanie, blog, gry komputerowe, rysowanie, filmy, seriale, różne rzeczy. Masz jakieś pasje? Jeśli tak, to czy Twój narzeczony wspiera Cię w ich rozwijaniu?

Kocham fotografię, więc to by było przydatne w prowadzeniu bloga . Hmm, jeśli chodzi o mojego narzeczonego, to szczerze mówiąc mało rozmawiamy. Jego interesuje sport i polityka, a mnie kompletnie nie. Myślałam, że to przez to że razem pracujemy i za dużo czasu że sobą spędzamy, ale my po prostu jesteśmy kompletnie różni. Jego rodzice też tak mają i mimo to są szczęśliwi... Ja co prawda wyobrażałem sobie, że będziemy mieli wspólne pasję czy coś, ale niestety tak nie jest. Cicho liczę że to się zmieni, ale sama nie wiem. Ślub za 3 miesiące, a ja mam cały czas koszmary z tego powodu.

Nie zmieni się. Będzie tylko gorzej. Wybacz, że Ci to piszę, ale nie będąc z Tobą szczerą i zapewniając, że wszystko będzie dobrze, utwierdziłabym Cię w błędnym przekonaniu. Sam fakt, że piszesz do obcej osoby w internecie, zamiast z nim pogadać pokazuje, jak bardzo jest źle. Chyba, że próbowałaś ten temat z nim poruszyć?

Zazwyczaj, gdy się spotykamy, to on rozmawia z moją rodziną, albo siedzi w telefonie. Ze mną nie za bardzo. Ja nie wiem czy da się to zmienić, ale to mnie unieszczęśliwia. Nawet jak razem gdzieś wychodzimy, to też skupia cała uwagę na innych ludziach.
Jest też taka kwestia, że on uważa mnie za osobę niemądrą. nieoczytaną. Może nie wiem wszystkiego, ale po prostu nie interesuje się tym, co się dzieje na świecie i historią, bo taka już jestem. A on mnie za to krytykuje i się że mnie śmieje :/ Nie uważam, aby było to coś złego, zwłaszcza, że on jest w tym wszystkim alfą i omegą.

Widzę tylko jedno rozwiązanie - powiedzenie mu tego wszystkiego, co mi napisałaś. Jeśli nie jesteś w stanie tego powiedzieć w cztery oczy - napisz to na kartce i daj mu tę kartkę. On musi wiedzieć, jak bardzo Cię to wszystko dołuje. Jeśli masz związać się z tym gościem na resztę życia, podejrzewam, że chciałabyś być z nim szczęśliwa. Jak można być szczęśliwym z kimś, kto się z Ciebie śmieje, kto Cię dewaluuje? Nie żyjemy w średniowieczu - małżeństwo nie może być pustym układem, działającym na zasadzie "bo łatwiej kogoś mieć". Nie jest łatwiej, jeśli w ogóle do siebie nie pasujecie. Jeżeli chcesz cokolwiek z tym mężczyzną kontynuować, musicie się odnaleźć, znaleźć wspólny język, rozmawiać. On musi wiedzieć, że Cię rani, a Ty musisz kategorycznie nie wyrażać zgody na to, co napisałaś wyżej. Na początku spytałaś mnie o samotność - koniecznie pielęgnuj swoją indywidualność. Wychodź z domu sama, choćby na zakupy, z koleżanką na pogaduchy, na imprezę. Przy takim problemie, najlepiej w ogóle będzie, jak dasz jakiejś bliskiej osobie przykaz, by Cię do takich samodzielnych przedsięwzięć mobilizowała. Jeśli masz taką możliwość, zatrudnij się w innej pracy, aby z nim nie pracować, to też pomoże. Odnajdź w sobie dobre strony. Ja widzę, że masz super figurę i włosy, ale Ty znasz siebie znacznie lepiej. - bądź świadoma swoich cech fizycznych i psychicznych. Gdy dobrze poczujesz się sama ze sobą, będzie Ci łatwiej.
Musisz sygnalizować swoje potrzeby, dawać znać, że jesteś ważną częścią tego związku. Musicie w końcu mieć też jakąś wspólną przestrzeń - chodzić na siłownię, robić razem zdjęcia, podróżować, czytać, cokolwiek. Proponowałaś mu jakieś wspólne rozrywki?

To nie takie proste. Twoje rady są świetne, ale nie wiem jak je wprowadzić w życie. Bo ja mu proponowałam wiele rzeczy. Od podróży z plecakiem, po sporty, ale on wszystkiego mi odmawia. I nart, i spacerów, i podróży. i siłowni. Wszystkiego. Nigdy nie ma czasu. wiecznie zmęczony. Ale żeby chodzić na crossfit, to ma czas i siłę, heh. Nie wiem jak to zmienić, bo ja wyciągnęłam rękę, ale on nie chce. Masz na to rady? Ja dostawałam takie, że powinnam w takim razie sama się rozwijać, a on zobaczy, co traci. (...) Wybacz, że się tak użalam, ale jestem bezradna. Bo zależy mi, aby to pociągnąć, bo nie chce żyć razem, ale osobno - tylko jak partnerzy. Chyba, żeby mu zaimponować, musiałabym ciągle pracować i znać wszystkich polityków, ale pewnie i to wiele by nie zmieniło. Nie chce na siłę się zmieniać i oglądać meczy, żeby mu sprawić satysfakcję. Raczej myślałam o kompromisach. Czymś, co oboje nam będzie sprawiać frajdę. Ale jak mówię - on na wszystko nie. Chyba tylko wycieczki all inclusive nam wychodzą... 

Jest mi strasznie smutno, gdy to wszystko czytam. Niemniej... Wycieczki all inclusive, to już jakiś punkt zaczepienia. A tak szczerze? Tak całkiem szczerze? Jak obca osoba, obcej osobie w internecie? Odwołaj ślub, dajcie sobie pół roku czasu. Postaw odważne ultimatum - praca nad związkiem, albo koniec. Nie jestem psychologiem, nie dam Ci żadnej gotowej recepty (ale pewnie nikt takiej nie da). Pójdźcie razem na terapię par. Obserwuj jego podejście. Jeśli nic się nie zmieni - skończ z tym. Widzę, że jesteś śliczną, młodą dziewczyną, która mogłaby mieć każdego księcia, na każdym białym rumaku. Nie przejmuj się, że nie podzielasz jego pasji - wiesz ilu ludzi ma w dupie politykę i historię? Jesteście po prostu z innej bajki. Albo uda Wam się do tej bajki dopisać rozdział, który połączy wątki, albo czas zgubić pantofelek na innym balu, z innym księciem. 
Jesteś na mnie zła, że to napisałam?

Nie, coś Ty. Dziękuję za chęć pomocy. Jesteś naprawdę wspaniała. Gdy to czytałam, poczułam się jakoś inaczej. Jakby faktycznie wszystko dało się zmienić. Będziesz trzymać za mnie kciuki? 

Oczywiście, że będę. Czy mogę kiedyś opublikować naszą dyskusję? Zmienię sporo szczegółów, Twoje imię, poprawię kilka błędów? Odlajkuj Kącik w ogóle, aby nikomu nigdy nawet przez myśl nie przeszło, że mogę pisać o Tobie.

Jasne. Tylko nie pisz, że mam na imię Grażyna, okej?

Okej, Grażynko. No i oczywiście - pisz do mnie kiedy tylko chcesz.



Grażyna już nigdy się do mnie nie odezwała. Po prawie roku, zajrzałam na jej profil na Facebooku. Oprócz tego, że wszystko miała na nim "poukrywane", publicznie widocznie były dwie rzeczy. Jeden - zdjęcie. Na nim Grażyna trzyma za rękę, jak zmieniam narzeczonego, świeżo poślubionego. On w garniturze, ona w bieli, wychodzą z niewielkiego kościoła, gdzieś na wsi. Dwa - cytat.

Nie wiem co jest bardziej przykre - to, że pewnie nic się nie zmieniło, czy ten oderwany od rzeczywistości zlepek zdań:

Nieraz się słyszy, że są małżeństwa, które ślubowały w kościele, a żyją jak pies z kotem, kłócą się, a są związki pozasakramentalne, w których żyje się im wspaniale i wszystko im się układa. Dlaczego? - Skoro diabeł już ich ma na pasku i oni kroczą drogą prosto do piekła, to po co ma im przeszkadzać? Jest zainteresowany tym, by stworzyć im najbardziej komfortowe warunki do grzechu, żeby się nie rozmyślili i nie przestali grzeszyć.



























Czekając na taksówkę


Inny Janusz, pojawił się bez swojej innej Grażyny, w towarzystwie ludzi spożywających alkohol. Sam też od napojów wyskokowych nie stronił, więc, korzystając z tego, że jego Grażynka sceptycznie podchodziła do procentów, postanowił się snadnie nakurwić.

Domówka. Czas mijał w towarzystwie ludzi roześmianych, jedzących maleńkie kanapeczki i paluszki z solą. I choć zdawało się, że z minuty na minutę śmiechy imprezowiczów zdają się wzrastać i przyjmować wyższą skalę w decybelach, Janusz zdawał się z minuty na minuty - smutnieć.

Nie rozbawił go ani kumpel, traktujący o procesorach, ani kumpela, traktująca o kupach i cyckach. Nie rozbawił go przemądrzały znajomy znajomych, który swoją przemądrzałością, potknął się o krzesło, rozdzierając sobie spodnie na pośladkach. Nie rozbawił go w końcu dobry żart, naprawdę dobry żart o marynarzu, księgowym i mintajach

Czwarta w nocy. Z bloku wylało się dwadzieścia osób - żwawym krokiem lub niekoniecznie żwawym, każdy w swoją stronę. Przez chwilę moja strona pokrywa się ze stroną Janusza. Idziemy milcząc, bo Janusz i tak nie powiedział nic od jakichś dwóch godzin. W końcu mówię ja, że muszę zamówić taksówkę, bo nie chce mi się czekać godzinę na autobus czy iść pieszo. Janusz zatrzymuję się. Ja zamawiam taksówkę. Janusz czeka i milczy. Taksówka zamówiona.

- Nie kocham jej - mówi Janusz. Bardzo, bardzo cicho.

- Dlaczego?

- Idę do domu. Cześć.  




FUCKturka


Grażyna miała wszystko czego dusza zapragnie - dobrą posadę w dużej korporacji, świetne auto, najlepsze ubrania, kosmetyki i antrykot z Piotra i Pawła. 

Co tydzień była w innym europejskim kurorcie, raz na dwa tygodnie u kosmetyczki, codziennie nakładała na twarz maseczki. Nie była najmilszą osobą na świecie - ale łatka korposuki dodawała jej kilka centymetrów w szpilkach. 

Grażyna miała wszystko, oprócz jednego.

Janusza, w którym była zakochana. Znaczy się miewała go, tak, jak miewa się zgagę, albo barszcz czerwony na obiad. Nocami, przez kilka krótkich godzin. Raz na kilka miesięcy, w jednym z tych europejskich kurortów. Miewała go przy kserokopiarce, lub gdy po godzinach wystawiała faktury.

Janusz miał syna i żonę, których trzymał w błogiej nieświadomości, w dużym, dwupiętrowym domu na obrzeżach miasta. Po każdej dłuższej nieobecności, przynosił żonie kwiaty lub drogie prezenty. Jego poczucie winy wykupywał na raty. Stawał na ich pięknym tarasie, zapalał czerwone Marlboro i bawił się scyzorykiem. Parszywiec pali parszywe szlugi - myślał. I odpalał kolejnego.

Któregoś dnia Janusz odmówił Grażynie długiego weekendu w Paryżu. Bał się, że żona się domyśli, bo poprzednie dwa również spędził ciężko pracując poza domem, na delegacji w Berlinie

Grażyna poleciała do Paryża i tak. Torebka Chanel, kupiona na miejscu, jej nie uspokoiła. Usiadła więc na ławce przy Sekwanie. Wypiła tam butelkę drogiego wina. Obok rósł kasztanowiec, więc uzbierała kilka kasztanów, potykając się o własne nogi. Zaczęła nimi rzucać do rzeki. 

W Paryżu, kurwa, najlepsze kasztany, są kurwa, na Placu Pigalle! - krzyczała.




Odys


Starają się jak mogą. A, że czasami nie mogą zbyt wiele...
Nie zawsze rozumie Janusza. On nie zawsze rozumie ją. Wiedzą, że może być pięknie, ale że bywa też beznadziejnie. On zawinił. Ona zawiniła. Janusz traci cierpliwość. Grażyna traci cierpliwość. Odzyskują cierpliwość. Nie odzywają się do siebie. Zaczynają znów rozmawiać. Ciągle popełniają błędy. A później je poprawiają. I popełniają je na nowo.
Janusz mówi: jestem przez Ciebie skazany na tułaczkę. 

Janusz, przepraszam. 


O to chodzi jedynie,
By naprzod wciąż iść śmiało,
Bo zawsze się dochodzi
Gdzie indziej niż się chciało

.




W tekście został wykorzystany wiersz Leopolda Staffa pt. Odys.



Na tej stronie komentarze są obsługiwane przez wtyczkę Disqus, mogącą nie wyświetlać się poprawnie w wersji mobilnej strony. Jeśli chcesz dodać komentarz anonimowo, po wpisaniu jego treści, wystarczy wpisać swoje imię/nick, zaznaczyć pole "wolę pisać jako gość" i dodać dowolny adres e-mail (może być nieistniejący). Komentarze od niezalogowanych użytkowników, a także zawierające linki - są moderowane.
KLIKSY #1: nawet mężczyźni mogą programować

KLIKSY #1: nawet mężczyźni mogą programować

Mam straszliwy burdel w zakładkach na komputerze - czas coś z tym zrobić. Opróżniam foldery i to co najlepsze - zostawiam Wam. Kliksy, to zbiór linków, które mnie zainteresowały. 




Jeśli masz ochotę na coś prawdopodobnie bardziej przydatnego, niż test o tym, jakim rodzajem czosnkowego pieczywa jesteś, polecam kliknąć i sprawdzić czy robisz w życiu to, co powinieneś robić. Istnieje możliwość, że sam wiesz co jest dla ciebie najlepsze, ale hej, na pewno nic się nie stanie jak rozwiążesz malutki teścik.

Mi wyszła Inicjatorka, niemniej nurtowało mnie jedno pytanie, na które nie potrafiłam odpowiedzieć jednoznacznie i po zmianie odpowiedzi wyszła z kolei Kreatorka. Obie "ścieżki kariery" pasują do mnie idealnie.






Łał. Czasami mi się wydaje, że coś w moim życiu idzie nie tak. Te zdjęcia to potwierdzają.



Fajne szczególnie dla dzieci i młodzieży, żeby pokazać, jak krótkim i nieistotnym momentem jest życie człowieka, w obliczu dziejów świata.



Wiem, że powiem coś bardzo niepopularnego, ale NAWET MĘŻCZYŹNI MOGĄ PROGRAMOWAĆ. Mimo, że link głosi "Women who code", niezależnie od płci możesz tam kliknąć i przejrzeć pokaźną bazę wiedzy, na ten układania znaków, literek i cyferek, aby stworzyć z nich coś sensownego.



Jak w tytule. Czasami wracam do tego artykułu. Zacny.



Nie wiem jak wy, ale ja kocham kosmos prawie tak bardzo jak kluski śląskie. Albo i bardziej.



Uwielbiam patrzeć na ładne kobiety. A gdy do ładnej kobiety dodamy gitarę...



Ja już swojego mam. Ale może ty nie masz. Z pomocą przychodzi wpis Maćka. Podczas lektury, zalecam odłożyć picie oraz jedzenie, chyba, że nie macie nic przeciwko oblaniem czy opluciem komputera ze śmiechu.



Myślę, że o szkodliwości SLS słyszały nawet kobiety. Są w mydłach, szamponach i innych kosmetykach. Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie widziałam artykułu, który by wszystkie istotne informacje na ten temat przedstawiał w sposób łatwy, fajny i przystępny. No to macie.



LikeAlyzer, to narzędzie, które pomoże prześwietlić co z twoim fanpagem na fejsie jest nie tak. Stawia celne diagnozy i daje wskazówki co poprawić.



Jedna z moich blogowych ulubienic - Hakierka, opowiada o tym co można zoptymalizować w swoim CV, gdy znowu w życiu ci nie wyszło.



Digital painting. Futurystyczne, cyberpunkowe, retro-wave'owe. Miasto nocą, ładni ludzie, fajny klimat.


Mała próbka:





autor: Tony Skeor




Mam nadzieje, że skutecznie oderwałam od pracy / domowych obowiązków. Pozdrawiam!
Jak to jest być biednym, niedożywionym dzieckiem

Jak to jest być biednym, niedożywionym dzieckiem
























Opowiem Wam historię, która prześladuje mnie od siedemnastu lat.



Za każdym razem, gdy próbuję swoich sił po drugiej stronie książki - pokornieje. 

Niby wiem, że słowa są moim sprzymierzeńcem i jak pasterz jest w stanie zagonić owieczki do zagrody, tak ja jestem w stanie nadać im odpowiednią kolejność. Jednak proces układania tych puzzli, to nie lada wyzwanie.

Choć lubię wszelkiego rodzaju konkursy, w których główną rolę odgrywa napisanie czegoś i inne cżelendże, gdzie na przykład, trzeba stworzyć historie z użyciem trzech losowych słów (takich jak majonez, transplantacja i rośliny nagonasienne) - to muszę zaznaczyć bardzo ważną rzecz. Utrzymanie się w stanie permanentnej kreatywności na najwyższych obrotach, przy równoczesnym zachowaniu jakości, jest nie tylko arcytrudne, co wymaga jeszcze doświadczenia i codziennego pochłaniania tekstów, najlepiej powieści. Do tego dochodzi fakt, że w danej chwili można mieć flow, albo można go nie mieć.

Bo z pisaniem jest albo tak:


Albo tak:




Kiedyś o tym nie wiedziałam.

Mając 14 lat, po lekturze kilku Harrych Potterów i pokrewnych, z gracją Grabaża z Pidżamy Porno, produkowałam grafomańsie wywody, głębokie jak pomidorowa z ryżem. Płodnie i hurtowo. Byłam z siebie cholernie dumna.

W zasadzie, to nawet gorzej. Ja chciałam tworzyć teksty z gracją Grabaża. 

Moje małe-duże ego rosło z każą kolejną szóstką z polskiego, a konkretnie odjebało mi, gdy zostałam redaktor naczelną szkolnej gazetki. W myśl zasady (której jeszcze nie znałam) kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, przyszła pora na olimpiady i inne konkursy.
Któregoś dnia wzięłam udział w konkursie literackim dla uczniów gimnazjum, organizowanym przez krakowski Dworek Białoprądnicki (powiedzmy, że to taki dom kultury) i wydawnictwo Fabryka Słów. Należało napisać opowiadanie na temat związany z duchami. Nagrodą była publikacja wybranych prac w antologii (takiej prawdziwej, z ISBNem) i dużo książek. Na szczęście książek pisanych przez innych, dorosłych ludzi. Wtedy czułam się, jakby nagrodą była księżniczka i połowa królestwa.

Moje opowiadanie traktowało o emo-dziewczynce, która wie wszystko o nihilizmie (jak każda czternastolatka), nie ma zbyt lekko na chacie i na domiar złego, w przypływie niedoli, ginie w wypadku samochodowym, by następnie zrobić sobie spacer po cmentarzu jako duch. Nie pytajcie. Oprócz Pidżamy, słuchałam wtedy Evanescence i Nightiwisha. Jaki pan, taki kram.

Jury, w postaci ludzi związanych z wydawnictwami i z teatrem oraz pisarzy i nauczycieli orzekło, że zasługuję na nagrodę. Z gali konkursowej wyszłam z zapewnieniem o publikacji i z kilkunastoma książkami. Pamiętam, że wśród tych książek, były dwie powieści Andrzeja Pilipiuka, zbiór opowiadań Janusza Zajdla i na przykład wszystkie zebrane wiersze Haliny Poświatowskiej. Jarałam się jak pedofil w miasteczku Bullerbyn. Jak świadkowie Jehowy przed drzwiami

Konkurs stał się w szkole modny, na tyle, na ile modny może w szkole stać się konkurs literacki. Najprawdopodobniej moja polonistka podała pracę dalej czy zostawiła ją w pokoju nauczycielskim. I tu zaczyna się sprawa nieco komplikować.

W tym opowiadaniu pojawiają się dusze piekielne, czyśccowe i niebiańskie, ale to akurat nikogo nie zdziwiło (a być może powinno). Uwagę grona pedagogicznego i szkolnego psychologa przykuło następujące zdanie:

W domu nigdy nie było obiadu.
- fikcyjna bohaterka mojego opowiadania, o fikcyjnym obiedzie


Chciałabym, żebyście zrozumieli sytuację. Miałam 14 lat. Byłam chuda jak wieszak. NIGDY w szkole nie jadłam śniadań (bo ich po prostu nie lubiłam i dopiero w domu, koło 13-14 jadałam posiłek). W oczach pedagogów, musiałam być zawsze niedożywionym dzieckiem. Więc gdy zobaczyli takie zdanie, rozpętało się coś bardzo interesującego.

Zaczęło się od niewinnych, dyskretnych próśb nauczycieli: Zdzisek, podziel się z Anią kanapką. Oczywiście ja zawsze odmawiałam. Później próbowano mi dawać drobne, abym sobie coś kupiła w szkolnym sklepiku. Których naturalnie też nie przyjmowałam. Rzecz miała miejsce w okresie późnojesienno-przedświątecznym, działa się w tym czasie jakaś impreza w szkole. Jedna z nauczycielek spakowała mi resztki jedzenie, bym wzięła je do domu...
W końcu podczas zebrania z rodzicami, moja wychowawczyni, do której oczywiście też doszły słuchy, że jestem głodzonym dzieckiem, porozmawiała z moją mamą. A moja mama, oczywiście zdając sobie sprawę, że wszystko jest ze mną ok, chyba nie była wystarczająco przekonywująca, bo usilne próby dokarmiania mnie jeszcze długo potem nie ustawały. Jednak po tej rozmowie, dowiedziałam się, że problem istnieje i wszystko stało się jasne, więc już sama mogłam odpierać ataki, w bardziej świadomy sposób.

* * *

Rok później, byłam na tyle atencyjną kurwą, że znowu wzięłam udział w tym konkursie. I znowu doczekałam się w publikacji. Tym razem, tematem byli kosmici. A ponieważ były już historie o kosmitach na ziemi, ziemianach u kosmitów, a nawet kosmitach u kosmitów, postanowiłam opowiedzieć o kosmicie lekkoduchu, który zapierdala statkiem kosmicznym po galaktyce, aż pewnego razu rozwala mu się statek akurat na Ziemi, akurat na Bliskim Wschodzie, podczas działań wojennych.



Gorączkowo zastanawiałam się, czy niebieski kolor skóry mojego bohatera (to było jeszcze przed Avatarem!), nie przysporzy mi nowych, niespodziewanych pedagogicznych problemów. Względnie romans bohatera z ARABSKĄ KOBIETĄ (chociaż to było jeszcze przez kryzysem imigranckim). Z perspektywy czasu uważam, że na szczególną uwagę zasługiwało zdanie...

*mała (ludzka) dziewczynka podchodzi do naszego kosmity w bazie dla (ludzkich) uchodźców i pyta:* 
- Czy ty jesteś aniołem?

...które mogłoby zaniepokoić angelologów,  a już na pewno księdza katechetę, całą parafię, a być może nawet samą kurię. Na szczęście obyło się bez interwencji specjalistów ds. rzeczy mistycznych, czy jakichkolwiek innych specjalistów.

* * *

DO DZISIAJ, na rodzinnym obiedzie (który jednak zazwyczaj jest), ktoś sobie, od czasu do czasu, zacytuje moje dzieło z przeszłości. Szczególnie jedno zdanie z tego dzieła, jak można się domyślać. I chociaż śmieszy to już tylko moją mamę, cała sytuacja niestrudzenie przypomina mi o tym, jak bardzo trzeba uważać na to, co się napisze. 

Mimo wszystko, pozwólcie młodzieży pisać. Nawet jeśli tworzą ckliwe, clickbaitowe historyjki.



No i dawajcie im zawsze obiady, do cholery.









Na tej stronie komentarze są obsługiwane przez wtyczkę Disqus, niewidoczną w wersji mobilnej strony. Jeśli chcesz dodać komentarz anonimowo, po wpisaniu jego treści, wystarczy wpisać swoje imię/nick, zaznaczyć pole "wolę pisać jako gość" i dodać dowolny adres e-mail (może być nieistniejący). Komentarze od niezalogowanych użytkowników, a także zawierające linki - są moderowane.





Muzyka zaostrza obyczaje #2: pierwszy dzień wiosny, bardzo dużo kawałków

Muzyka zaostrza obyczaje #2: pierwszy dzień wiosny, bardzo dużo kawałków

Runier by Reikon Games



Najlepsze polecenia muzyczne w sieci od czasów przedreżimowej Trójki - Paulo Coelho



Stały opis serii:

Muzyka zaostrza obyczaje, to seria, w której prezentuje utwory, które zrobiły na mnie wrażenie. Jako, że mam bardzo szerokie gusta muzyczne, postanowiłam ten fakt wykorzystać i dzielić się tym, co najlepsze. Albo najgorsze, tak też się może zdarzyć. Tworząc (też trochę dla samej siebie) muzyczną bibliotekę, chce zaaranżować tu miejsce, do którego wraca się z kubkiem kakao lub z żołądkową gorzką


Seria ukazuje się poza piątkowymi wpisami, stanowiąc odskocznię, ale też pewnego rodzaju uzupełnienie do prezentowanych przeze mnie treści. 

Oprócz krótkich refleksji na temat kawałków, znajdziecie też pięciostopniową skalę ocen, pod tytułem siła rażenia.

W ten sposób oceniam, uwaga trudne słowo, imponderabilia. Aspekty utworów, które trudno mi jednoznacznie nazwać, mające wpływ na ostateczny odbiór materiału. Na jego moc, energię, coś co, wiecie... Zaostrza obyczaje.

Showtime!





Whe you think of me, you should think of fire


ZAMILSKA - Rise
gatunek: experimental, industrial
jakie to jest: rytmiczne, schizowe, noisowe, elektroniczne, polskie, nowatorskie




Nazwisko - Zamilska, imię - Natalia. Laska zaczęła robić muzykę, a parę miesięcy później ktoś ją puścił na pokazie Diora. Czy pasuje do fleszy i wybiegów? Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Wibrujący bas, dziwne, rytmiczne, hipnotyzujące dźwięki. Słuchajcie na słuchawkach!

Zamilska została zaproszona do stworzenia muzyki do polskiej cyberpunkowej gry komputerowej Ruiner. A, pokażę Wam trailer. Czyż to wszystko nie pasuje do siebie wyśmienicie, jak kiwi i banan do wiosennego smoothie?


siła rażenia:





Śpiewaj, królewiczu

Keleo - Way Down We Go
gatunek: rock, blues-rock
jakie to jest: hipnotyzujący męski głos



Po pierwszym odcinku dostałam fajny feedback od Was, owocem czego jest muzyka, którą sobie kradnę do słuchania. Kaleo, to polecenie od, skądinąd, już polecanej na tym blogu :D Leny Wadery (klik)

Ja już może zamknę buzię. Posłuchajcie lepiej tego pana powyżej.

siła rażenia:






Doświadczeń bagaż mam podręczny

Dwa Sławy - A może by tak?
gatunek: hip-hop
jakie to jest: nostalgiczne, fajny tekst



Od czasu starego Buki (klik) czy Wizji Lokalnej (klik), brakowało mi progresywnego (? :D), polskiego, dojrzałego hip-hopu z fajnymi tekstami i bardziej wymyślnym bitem, który katowałabym, jak wcześniej wspomnianych nadmorskich chłopaków. Tym razem muzykę ukradłam od Kac Killera (klik) :D

Tekst o podróżowaniu, o ucieczce, o rzuceniu wszystkiego i pojechaniu w Bieszczady. Nie chcę tu mieszkać, nie chcę tu mieszkać - powtarzam, ilekroć siedzę w Krakowie, w gorszy smogowy dzień. Sorry, Kraków!

siła rażenia:





Do jedzenia burgerów

Bob Moses - Tearing Me Up
gatunek: deep house, electronic
jakie to jest: energetyczne, budzi do życia, modne w hipsterskich knajpach



Pierwszy raz usłyszałam ten kawałek w sopockiej burgerowni na Monciaku. Tak bardzo się wczułam (i jestem pewna, że to nie chodziło o wyjątkowość wołowiny), że podeszłam do pani sprzedającej i zapytałam kto zaś. No i jest.

I choć tekst tej piosenki jest w zasadzie smutny, to melodia jest tak wesoła, że aż mam ochotę pozmywać naczynia. Cholera, jeszcze patelnia! 

siła rażenia:






Hej, gdzieś już to słyszałeś!

Holly Henry - Seven Nation Army (TEEMID Cover)
gatunek: electronic, dance
jakie to jest: cover, do porannego zbierania



Nazwijcie to profanacją, I don't care. Bo chociaż pierwowzór The White Stripes szanuje i lubię (klik), tak nic nie poradzę na to, że ten kawałek strasznie mi się wkręcił.

siła rażenia:





Björk czy to Ty?!

Sonar Soul - The Dive feat. Justyna Święs (The Dumplings)
gatunek: electronic
jakie to jest: dreszczogenne, pianinko, elektroniczne, polskie



Podobieństwo do islandzkiej piosenkarki na pewno jest, chociaż wyżej zaprezentowany kawałek wydaje się dużo bardziej dynamiczny, niż statystyczny utwór Bjork. Ja mam gęsią skórkę, a Ty?

The Dive, czyli nurkowanie. Janusz, zanurz się w tej muzyce. 

siła rażenia:





Nikt nie rozumie tekstu

True Widow - S:H:S
gatunek: shogaze, slow rock, stoner rock
jakie to jest: ponure w optymistyczny sposób



Nawet oficjalne tłumaczenie tekstu, zawiera dwie wersje :D Powracam do moich korzeni, bo w zasadzie wychowałam się na cięższej muzyce, chociaż czy shoegaze jest w istocie cięższą muzyką? Na to pytanie nie da się jednoznacznie odpowiedzieć. Trudno tu cokolwiek sztywno sklasyfikować. Spróbuj. Smacznego.

siła rażenia:






Miasto grzechu

Fluke - Absurd
gatunek: big beat, electronica
jakie to jest: trochę vintage



Wyśmienite gdy właśnie walczysz z bossem w grze lub gdy właśnie skończyła ci się kawa, a ty dalej nie masz siły ruszyć tyłka.

siła rażenia:





Łapy przy sobie!

Erik Satie - Gnossienne No. 3
gatunek: muzyka klasyczna
jakie to jest: pianino, Chopen



Niespodzianka! Erik Satie to jeden z moich ulubionych kompozytorów, trochę zaniedbany przeze mnie w ostatnich dwóch, trzech latach. Ostatnio sobie o nim przypomniałam i gdy mam ochotę na muzykę klasyczną, to bardzo często własnie on ląduje na playliście. Potrafił w utworach utrzymać dziwny niepokojący nastrój, a ja się ciągle zadziwiam - jak on to zrobił? I odtwarzam, odtwarzam, odtwarzam... 

siła rażenia:





Nie ma nic jak wolność

O.S.T.R. - Lubię być sam
gatunek: hip-hop
jakie to jest: klasyka gatunku, dobre, polskie



Adam Ostrowski, to niekwestionowana czołówka polskiego hip-hopu od dawna. W dodatku hip-hopu nieoczywistego, podszytego elektroniką. Co jakiś czas inny kawałek o sobie przypomina i wtedy zabieram go wszędzie ze sobą. 

siła rażenia:





Wiosenny remont w domu

Clark - Winter Linn
gatunek: idm, experimental
jakie to jest: rytmiczne, elektroniczne



Czas pożegnać się z zimą, jasna sprawa. Ale jest jedna zima, którą warto zatrzymać na dłużej. Zapodaj Winter Linn do wbijania gwoździ podczas wiosennego remontu czy porządków w szafie. Gwarantuje - dzięki temu, pójdzie ci trochę szybciej. Bonus: efektowne animacje w teledysku.

siła rażenia:




By nasze drogi spleść gwiazdom na przekór

Sylwia Banasik - Wilcza zamieć
gatunek: poezja śpiewana
jakie to jest: cover, z Wiedźmina, piękny kobiecy głos, wzruszające



Moje zachwyty nad grą Wiedźmin 3: Dziki Gon nigdy nie ustaną. Tym razem na warsztat niech pójdzie piosenka, śpiewaną w jednym z novigardzkich lokali przez Priscillę. Dla zainteresowanych podlinkowuje oryginał - tutaj (klik). Wersja śpiewana przez Sylwię Banasik jest nieco inaczej zaaranżowana, równie godna uwagi. Jeśli lubicie Wiedźmina, nieważne czy książkowego, czy growego, docenicie, jak pięknie można odpowiedzieć historię Geralta i Yennefer. Rzec by - śpiewająco.

Jeśli w dupie macie historię o jakichś typach biegających z mieczem, docenicie głos.



* * *


Dobra, to co tam ciekawego ostatnio słuchaliście i dlaczego tylko Darude - Sandstorm?




Pierwsza część cyklu: dostępna TUTAJ.
Copyright © 2014 szer za szer , Blogger