List do Pana Prezydenta Andrzeja Dudy W Sprawie Odłączenia Krakowskiego Kazimierza Od Miasta Krakowa

Jak legalnie wybrać prezydenta:

Wejdź na Google.pl, w wyszukiwarkę wpisz "Andrzej Duda", pojawia się gąszcz informacji, wejdź w "Grafika", wybierz "koło zębate", a następnie "Ustawienia zaawansowane", klikasz na rodzaj licencji - wybierasz z "darmową licencją". I jest. Legalny prezydent.



Szanowny Panie Prezydencie,


Przeczytałam na potrzeby tego wpisu, na jednym z plotkarskich portali, że lubi Pan pierogi ruskie. Nie wiem czy to prawda, ale jeśli tak, to dobrze się składa - bo ja też. Bo widzi Pan, ja tu nie chce się awanturować, wprowadzać niemiłą atmosferę, nie działam contra legem facere (chociaż obecnie nie można być tego pewnym w stu procentach), pragnę być człowiekiem na poziomie i miłym. Ja tu piszę bona fide, z otwartym sercem, jak kulturalny, światowy, wykształcony człowiek z drugim takim samym, który lubi pierogi ruskie.
I tak od kiedy pisze tego bloga, ABW nieustannie koczuje pod moimi drzwiami w namiotach, rzucam im resztki przez Judasza w drzwiach, worry not.


Miałam na wstępie tego listu zaproponować Panu przejście na "Ty", ale jednak się boję. Wie Pan, my to krakowianie, sami swoi, w dodatku z tymi samymi studentami prawa zadawaliśmy się. Jeden nawet miał Panu myć samochód, ale nieważne, pewnie Pan nie pamięta. Ostatnio szłam do Biedronki na al. 29-go Listopada, mijając Parafię Pana Jezusa Dobrego Pasterza i sobie pomyślałam „parafia moja i parafia Pana Prezydenta”. Ja tam do kościoła nie wchodzę, bo by zaczęło wtedy dziwnie syczeć, jakby wlał wodę na rozgrzaną patelnię, no ale pierwszą komunię tam miałam i bierzmowanie. A, no i wie Pan, co jakiś czas ktoś ze znajomych wyznaje, że pił z Pana córką. Sam Pan widzi, że my prawie jak jedna wielka rodzina. Dzięki temu i dzięki temu jaki Pan jest jest, widzę w Panu jeszcze człowieka do rozmowy. Mówiąc o prezydentach faktycznych czy pretendujących do tej roli, całe szczęście nie jest Pan Donaldem Trumpem, bo w nim, to nie widzę człowieka do rozmowy. Donald Trump jest chodzącą Ameryką, chodzącym American Dream. Dopóki American Dream nie zawiera Meksykańców - bo wtedy już nie jest. Pan jest jak Polish Dream - tylko z lepszą fryzurą, krawatami i na szczęście bez sztucznej opalenizny. Ad rem. 




To wszystko, a także nieposkromione wrażenie, że skrywa Pan jakąś "dobrą" tajemnicę, sprawiły, że zdecydowałam się do Pana wyjść z dosyć ciekawą propozycją  '

Panie Prezydencie, w życiu sprzedałam już wiele rzeczy - własną nerkę i kilka kremów z Avonu też. Czas, bym sprzedała Panu pomysł na nasze wspólne miasto.

Miasto, które łączy blisko milion ludzi - stałych mieszkańców i studentów. Ale też miasto, które dzieli. Dzieli poglądami, kulturą osobistą, wykształceniem, poczuciem estetyki, wrażliwością na piękno, empatią, podejściem do drugiego człowieka, szacunkiem, zarobkami, widokiem za oknem, natężeniem smogu w danym miejscu. Blokiem, w którym się mieszka. Do mojej propozycji musi się jednak pojawić pewien wstęp.

Krótki poradnik jak nie umierać

Do szpitala trafił mój dziadek. I wie Pan, w szpitalu można wylądować z byle jakiego powodu – kiedyś na SORze widziałam Panią, która zjadła coś nieświeżego i się do tego otwarcie przyznała, dwa razy, za przeproszeniem, do ubikacji poszła i domagała się natychmiastowej pomocy szpitalnej. Tym razem jednak, mówimy o czymś znacznie poważniejszym – raku złośliwym. Nie ominął człowieka, który wcześniej miał wylew, nie działała mu jedna komora serca i nerki, co w dodatku sprawiało, że nie bardzo mógł być oddany w ręce anestezjologa. Dziadek, wieloletni pracownik Akademii Górniczo Hutniczej, inteligentny gość, introwertyk, przystojny, za młodu latały za nim panienki. Lubił gotować, chodzić z radyjkiem na słuchawkach po domu, rozkręcał stare urządzenia, fascynując się każdą śrubką. W domu oprócz roli dziadka, zastępował rolę mojego ojca, najlepszego przyjaciela, autorytet, do którego można podejść po radę. I wie Pan, leżał sobie ten mój dziadek, który kiedyś opowiadał mi historie z wojny, o tym, gdzie bawił się z kolegami i czemu akurat za babcią latał – schorowany, w bólu, upokorzony realiami Szpitala Wojskowego w Krakowie. Dopóki ktoś z rodziny się tam nie pojawił, nikt nawet nie ruszył ręką, żeby mu podać pić, jeść, zastrzyk z insuliny, nikt nie poprawił mu poduszki, bo sam nie ma siły już nic zrobić i prawie nic powiedzieć. I smutno mi Panie Prezydencie, bo cholera, to nie tak powinno być.
I on umarł.

W dodatku Szpital Wojskowy jest moim, czy w zasadzie naszym rodzinnym rejonowym szpitalem, więc w razie wzywania karetki – właśnie tam zabierają oni moich bliskich nieszczęśników czy mnie. Byłam tam jako pacjent nie raz, za każdym razem skandalicznie traktowana. Skargi? Oczywiście, co jak co, ale pisać to ja umiem i lubię, nawet jeśli mam kogoś z błotem zmieszać. Jestem właśnie w trakcie tworzenia tej ostatniej, tej pisanej przez łzy. 
Bezsilność po raz pierwszy. Muszę złapać oddech.

Niezła zadyma

A skoro przy oddechu już jesteśmy. W Krakowie nie wymagam dużo. Wymagam dużo, jeśli jadę do Sanatorium w Iwoniczu Zdrój płacąc za zabiegi i tak zwaną „taksę klimatyczną” – mają być mile zabiegi, ma być las i świeże powietrze. Jeśli znajdzie Pan kiedyś chwilę w swoim zabieganym życiu, to serdecznie polecam to miejsce na weekendowy wypad z rodziną, o ile jeszcze Pan tam nie był. Kraków nigdy nie będzie miastem kuracjuszy. Ale coraz mniej mu do miasta, wie Pan, normalnych ludzi. Siedzi Pan teraz w stolicy, więc nie wiem czy do końca miał Pan niewątpliwą przyjemność zaobserwować widoczny ostatnio gołym okiem pył, drobny jak dym, unoszący się nad ulicami, szczególnie dobrze widoczny po zmroku. Tu się żyć normalnie nie da.

Normalnie nie da się żyć z wielu innych powodów. Wie Pan, jakiś już czas temu wracałam z towarzyskiego wyjścia na piwo wieczorową porą, ale nie tak późną, o której wracać by do domu damie nie przystało. Praktycznie pod samym domem "z bara" potrącił mnie jakiś obcy mężczyzna. Wyraziłam do tego zdarzenia negatywny stosunek, artykułując kilka słów. Mężczyzna ów wrócił się, szarpnął mną, rzucił mnie na ziemię i zaczął wyzywać od, za przeproszeniem, kurew. Praktycznie tuż pod moim blokiem. Wszystko trwało sekundy. Nagle obok zjawił się inny mężczyzna, który zaczął odciągać ode mnie tamtego, pytając go, wulgarnie, czy tak należy się obchodzić z kobietami. Agresor zaczął się przepychać z tamtym drugim, a ja korzystając z okazji, uciekłam, dzwoniąc na policję. Policjant powiedział, że w sumie to nie bardzo mają co z tym zrobić, ale żebym nazajutrz stawiła się rano na komisariacie. Następnego dnia, po krótkim wywiadzie stwierdzili, że nie mają podstaw do wszczęcia jakichkolwiek działań, bo "nic złego się przecież nie stało". Argumenty, że doskonale wiem jak ten mężczyzna wygląda i mogę go nawet narysować (umiem dobrze rysować), że obok były dwie kamery (jedna uliczna, jedna przy sklepie) i że przecież mieszkam tuż obok i sytuacja może się powtórzyć, stwierdzili, że mogę tylko wyjść na przeciw z prywatnym aktem oskarżenia. 
Wściekła wyszłam z komisariatu. Żeby było zabawniej na drugi dzień widziałam tego mężczyznę - widziałam do jakiej klatki, w którym bloku wchodzi i przyjrzałam mu się bardzo uważnie. Mieszka lub ma znajomych bardzo blisko. Nie wiem czy mnie rozpoznał. Bezsilność po raz drugi.

Dysonans dyliżansu

Panie Prezydencie, wie Pan skąd wiem jaki jest aktualnie dzień tygodnia? Oczywiście po dedlajnach i fakapach jak prawie każdy "młody, wykształcony, z dużego ośrodka miejskiego". Ale przede wszystkim rozróżniam dnie tygodnia po jednej rzeczy - zatłoczeniu w autobusach. Poniedziałki rano i piątki popołudniu są nader oczywistymi porami tygodnia - studentów już albo jeszcze nie ma. Pojawia się miejsce zarówno dla złorzeczących starych pań jak i dla takich tetryków jak ja. W inne dni jednak cisnę się jak sardynka w sosie własnym, poznając dokładnie kto dzisiaj nie umył zębów, kto używa jakich perfum i kto na przykład z kim pił minionego wieczoru. Kątem oka ogarniam Snapy innych ludzi (chociaż ja nigdy nie zrozumiem tej aplikacji, chyba jestem na nią za stara), wiadomości z Facebooka, smsy o niczym. Nie mogę posłuchać muzyki, bo próba ruszenia się jest daremna. Ubranie słuchawek i zapodanie playlisty przed wejściem do pojazdu, to w istocie dobry pomysł, dopóki nie mam ochoty zmienić kawałka będąc już w środku pojazdu. Nie ma opcji. Nie poczytam książki, bo rękę mogę wyciągnąć tylko wzdłuż ciała do góry, lekko odginając dłoń do przodu i upodabniając się tym samym do niezabawnej podobizny Tyranozaura. Co ambitniejsze objętościowo pozycje nie wpisują się w tą ubogą przestrzeń. Te skromniejsze w swojej objętości lądują na ramionach współpasażerów. Bezsilność po raz trzeci. Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać w oglądaniu dup na Snapie.

Chcę coś zmienić, w coś zainwestować, dzielić się moimi pasjami, działać, sprawić żeby ten mój najbliższy świat był lepszym miejscem. A nie mam czasu, pieniędzy, siły, powietrza, którym wezmę głęboki oddech. Wyjechałabym, a pewnie. Kocham świat, nienawidzę ludzi, ale głęboko wierzę, że to nie przeszkadza kochać świata. Wiem jednak, że na chwilę obecną byłabym beznadziejnym emigrantem. Za granicą byłam tylko raz, na Słowacji w 2010 roku. Panie Prezydencie, czy można być żałośniejszym kosmopolitą?

Codziennie zadaje sobie pytanie czy życie ma sens. Po chwili odpowiadam sobie: nie ma. Po czym zaczynam kolejny dzień.

Gorszy sort

Upatruję w Panu pewną nadzieję. Pan chyba nie jest złym człowiekiem. Pan jest takim rodzajem Prezydenta, którego postawiłabym na jednej szali ze Świętym Mikołajem. Każdy szanujący się Polak musi kochać Prezydenta, Świętego Mikołaja i Jana Pawła II. Dziecko, które jeszcze we mnie żyje jest głęboko przekonane w tym, że Prezydenci nigdy nie kłamią, zawsze mówią prawdę.



Oh yes, you did!

Tylko widzi Pan, we Świętego Mikołaja można wierzyć lub nie. Ja jestem już stara, ale dalej wierzę. To jak długo można wierzyć w Świętego Mikołaja zależy w sporej części od niego samego.

Panie Prezydencie, teraz trochę bardziej gorzko. Oglądałam sobie własnie TVP Info i piłam herbatę. Trochę nurtujące jest to, że ilekroć jest włączone TVP Info, a jak akurat w tym momencie piję herbatę, to smakuje ona kłamstwami i propagandą. Dałabym głowę, że zalewałam zwykłego Liptona! A tak poważnie, podziałów nie unikniemy. Partia z którą Pan sympatyzuje jest od moich ideałów daleka o cała lata świetlne. Zawsze pojawia się mi najniżej we wszystkich wynikach psychotestów, które towarzyszą wyborom prezydenckim czy parlamentarnym, wymieszanymi z wynikami ludzi owdowiałymi umysłowo grającymi w Farmville (tak Panie Prezydencie, ja też myślałam, że już nikt w to nie gra). Powiem więcej - poprę każdą partię, która wprowadzi związki partnerskie, ułatwi zabiegi in-vitro, co najmniej nie utrudni zabiegów aborcyjnych, wyrzuci religię ze szkół i urzędów. Miłymi dodatkami byłoby usunięcie dotacji na kopalnie czy inne dotychczas uprzywilejowane grupy zawodowe, podatki liniowe, obniżenie VAT, ułatwienia dla osób prowadzących lub chcących prowadzić działalność gospodarczą, pogłębienie integracji europejskiej. Rzecz, która w sposób szczególny razi mnie jako odbiorcę, to retoryka i brak kultury polityków z partii obecnie rządzącej. Proszę przy tym nie pomyśleć, że jestem fanką poprzedniego rządu - nigdy w życiu. Ale jako osoby reprezentatywne posłowie i posłanki, ludzie pracujący z ludźmi, powinni wiedzieć jak należy się zachować w poszczególnych sytuacjach. Nie musimy się zgadzać w tych kwestiach. Jestem głęboko przekonana, że zgadzamy się w wielu innych, między innymi tych, które poruszyłam nieco, nieco wyżej w innych akapitach. 

Jak Watykan

W Krakowie tak naprawdę szczerze kocham tylko jedno miejsce - Kazimierz. Dzielnica Żydowska, pięknie odnowiona po wojnie, to wyjątkowa mieszanka kultur, religii, klimatów, smaków i rodzajów alkoholu. Tam odpoczywam, tam czuję się jak w domu, tam mogę spędzać całe dnie. Tam zabieram bratnie dusze i tam je poznaje. Tam spotyka się Sacrum - smutna historia ludu, bez którego dziś by nie było Chrześcijan, monumentalne budownictwo, dialog, nic porozumienia. Z Profanum - zatłoczonym eleganckim klubem, nastrojową knajpką, gdzie spotkać można Zieloną Wróżkę i zapiekankami u Endziora na Placu Nowym. Najbardziej lubię ze szczypiorkiem i prażoną cebulką.

Tak jak wcześniej wspomniałam, podziałów nie unikniemy, Więc gdyby tak... Odciąć się od absurdów państwowej służby zdrowia (bo na szybką i sensowną zmianę jej funkcjonowania nie mamy co na razie liczyć, dobrze Pan wie jak jest). Stworzyć bezpieczną przestrzeń, w którym każda kobieta i każdy mężczyzna czuliby się komfortowo, bez obawy, że ktoś ją/go chamsko zaczepi, popchnie, w jakikolwiek sposób zaatakuje (+ lepszy monitoring na ulicach). Zapewnić dogodny teren, bez autobusów, bez nieświeżych oddechów, od których nie da się uwolnić. A właśnie, co do świeżości - no to jeszcze pasowałoby zrobić coś z powietrzem. Może wielkie odkurzacz odsmogujący albo kopuła odgradzająca rodem z Pod Kopułą Kinga? Może ludzie, którzy pragną bezpieczeństwa, swobody i wolności znaleźli by w końcu miejsce dla siebie? Proszę Pana ja przygarnę tych KODowców, oczywiście w granicach rozsądku - tak abyśmy się zmieścili na Kazimierzu. Ogłosimy własną suwerenność i będziemy sobie żyć spokojnie, grzecznie i godnie. Zrobimy paszporty, aby niegrzeczni Panowie na przykład z Nowej Huty nie mieli zbyt prostego tam dostępu. Zrobimy Państwo-miasto dla elit. Dobra?





Causa causae est etiam causa causati - w myśl kolejnej łacińskiej paremii, którą tu zostawiam, zostawiam też miejsce na dyskusję. W myśl "dobrej zmiany", o której tyle się mówi, dlaczego nie zrobić jeszcze więcej? Dobrze już wiemy, że dla Pana ludzi nie ma rzeczy niemożliwych. I... Panie Prezydencie, proszę się nie obrazić, ale wszyscy wiedzą, że lubi Pan podpisywać dokumenty. 

Może kiedyś spotkamy się w nowym autonomicznym Państwie Kazimierz. Zapraszam Pana na obiad do restauracji Plac Nowy 1. Podają tam pyszny krem z cukinii i wyśmienitą pierś kurczaka w winie. Opowie mi Pan jak tam było w Iwoniczu.


Z poważaniem,

PKNDL


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 szer za szer , Blogger